Noclegi zarezerwujcie dużo wcześniej – my musieliśmy dwie noce podzielić na dwa noclegi, ze względu na późny przylot oraz brak dostępnych, budżetowych opcji noclegowych. Najlepsza lokalizacja to Fira, gdzie jest centralny dworzec autobusowy – stamtąd wszędzie dojedziecie. Jeżeli zdecydujecie się na wynajem samochodu, warto wybrać inną miejscowość na nocleg, bo Fira jest bardzo zatłoczona.
Po Santorynie poruszajcie się autobusami, bo to najtańsza opcja i też najbardziej sensowna. Tylko pamiętajcie że zawsze jeżdżą przez Firę, więc logistycznie najlepiej tam mieć nocleg. Jeżdżą dosyć często i nie są drogie (ok. 2 euro, w zależności od trasy). Czasem się jeździ jak sardynki, ale cóż, można to uznać za prawdziwe śródziemnomorskie doświaczenie 
UWAGA te najtańsze loty, co tak późno przylatuje się na wyspę, to trochę kiszka, bo taksówka na najbliższy nocleg kosztuje dużo (nawet 60 euro). Nasza taxi załatwiana przez hotel kosztowała 35 euro, może da się taniej. Autobusy o tej porze już nie jeżdżą. Lot na Santoryn kosztował jakieś 150 zł bez bagażu – z Aten.
Mimo późniejszych zawodów cenowych, wzięcia dwóch noclegów bo jeden na dwie noce byłby za drogi, i w ogóle ciężkiej przeprawy, lecieliśmy na Santoryn z otwartymi głowami. Nocą góry wyglądały niezwykle, skąpane w księżycowej poświacie i z chmurami tulącymi się do ich szczytów. W ciągu dnia było jednak mniej romantycznie xD Góry jak góry, plaża jak plaża – pojechaliśmy do
Firy, stolicy, o której wielokrotnie słyszeliśmy że jest piękna. Ja nie wiem, czy nam się przesłyszało, czy ludzie którzy to mówili byli poważnie, ale Fira nie jest piękna, jest jak dla mnie przeciwnością tego słowa

dzikie tłumy, ceny jak z żurnala, do tego wszechobecny zapach szczoch – ło matko, ale byliśmy źli. Szliśmy więc i szliśmy coraz dalej, licząc na to, że w końcu dojdziemy do bardziej urokliwej części – minęliśmy wioski Imerovigli i Firostefani, i rzeczywiście było lepiej, chociaż to co wyprawiali tam turyści, a głównie żeńska część, to prawdziwy cyrk – łażenie po dachach kościołów po dobre zdjęcie, kolejki do cokolwiek ładniejszych miejsc, przebieranki, wynajęci fotografowie, no jaja xD

I tak szliśmy, mówiliśmy sobie: „widzisz ten domek tam? Dojdziemy tam i wracamy” ale nie wracaliśmy, tylko szliśmy dalej, aż Kuba powiedział „widzisz tą skałę tam milion schodów dalej?” i ja już wiedziałam, że idziemy tam

skała ta nosiła nazwę Skaros Rock i warto było tam dojść, bo raz że nie było tam ludzi, dwa że piękny widok na wyspę i zachód słońca wynagradzał wszystko.
A potem Kuba powiedział „widzisz ten kościółek tam pół miliona schodów dalej?” xD Ale tymrazem poszedł tam sam, a ja sobie poczekałam, bo nawet miłość ma ograniczoną ilość schodów 😀
Jeśli chodzi o ładne miejsca, piękna jest miejscowość
Pyrgos Kallistis i
Megalochori. Te dwie miejscowości rzuciły trochę inne światło na tą wyspę, odkryłam że jednak można znaleźć tam mniej zatłoczone i nieco bardziej autentyczne miejsca. Naprawdę urokliwe, ciche miejscowości, pomalowane na biało. Dodatkowo miły pan wozi na osiołkach coca cole i walizki Karynom którym się nie chce samemu ich targać xD dzielne zwierzęta nadal są najlepszym środkiem transportu w tym górzystym terenie. W sensie mówię o osłach, nie o Karynach

Niedaleko miejscowości Megalochori znajduje się
Serce Santorini, czyli punkt widokowy do którego prowadzi ciekawa ścieżka z kościółkami i wiatrakami. Z samego punktu widoczny jest kościółek, do którego prowadzą schody (oczywiście Kuba poszedł do tego kościółka, ja z powodu 40 stopniowego upału jakoś nie rwałam się do tego xD). Okazało się, że jakiś milion schodów niżej jest jeszcze jeden kościółek, ale ten Kuba z bólem serca odpuścił

Oia, druga najpopularniejsza miejscowość na wyspie. Pojechaliśmy ja zwiedzić, ale niestety było już 2 godziny przed zachodem słońca (tuż tuż lol) więc ludzie już dostali szału i tłumnie szli na najlepsze punkty widokowe.
Miejscowość jest ładna, ale jak się człowiekowi udzieli ten szał, to sam szuka miejsca żeby siąść i oglądać zachód słońca. I złapałam się na tym, że siedzę na gruzie, który mnie kłuje w zadek, obok głośno rozmawiają Amerykanki więc z romantycznego nastroju nici, zresztą nic by z niego nie było, bo pod stopami mamy butelki i ośle łajno 😀 i patrzę na zachód, który wygląda.. normalnie. No jest słońce, jest woda. Mamy to samo słońce w Krakowie xD

I mówię do Kuby:
– Marian to jest bez sensu. Chodź idziemy teraz na austobus, bo jak się wszyscy ruszą po zachodzie, to przecież do rana nie wsiądziemy xD
I poszliśmy, olewawszy zachód, na autobus 🙈 i z okien oglądaliśmy zachód, rozmawiając z panem który próbował nam się wrąbać w kolejkę (ale powstrzymał go jego syn) i narzekał że przecież nie stoimy w kolejce. Pech chciał, że też mówimy po polsku 😀